sobota, 19 czerwca 2010

W BLOKACH STARTOWYCH

Czasem oczekiwanie jest bardziej męczące niż wysiłek.

A my wciąż czekamy.
W zeszły czwartek (17.06) minął przewidywany termin narodzin naszej córeczki.

Liczyliśmy na jakąś akcję, odejście wód, czy chociażby skurcze, a tu nic. Oczywiście termin jest szacunkowy, poród może się zacząć dwa tygodnie wcześniej albo później. A jednak przez dziewięć miesięcy ta data mocno wbiła się nam do głów - wszystko miało być gotowe do tego dnia. Wszystkie sprawy pozałatwiane, pokoik dla dziecka przygotowany, urlop z pracy wzięty, a dzidziuś siedzi sobie w macicy i ani myśli przychodzić na świat.
W sumie trudno się dziwić.

Od trzech dni jesteśmy w blokach startowych, tylko wystrzału startera coś nie słychać...

Jednak zgodnie z zaleceniami ze szkoły rodzenia (zaliczona, a jakże!) w dniu, na który wypadał termin porodu, stawiliśmy się w Szpitalu Orłowskiego w Warszawie. Sympatyczna dyżurująca położna zrobiła mojej Marzence KTG (czyli pomiar częstotliwości skurczy macicy i tętna jej drugiego, maleńkiego serca) i przy okazji opowiedziała historię swojego życia.

Opowiadała o swojej siostrze, o jej chorobie, o ich wzajemnym wspieraniu się, o tym żeby drugie dziecko traktować z taką samą czułością jak pierwsze (ale zaraz, to przecież nasze pierwsze dziecko!), o tym że nie lubi narzekania, o szacunku do życia, o przyjmowaniu z pokorą tego, co nam życie przynosi.

No przyznam, że nie spodziewałem się takich refleksji.
Ale z drugiej strony mówiła to osoba pracująca w szpitalu, na krawędzi życia - i tego nowego przybywającego na świat, i tego odchodzącego na drugą stronę.
I być może dzięki temu posiadająca niecodzienną ostrość widzenia rzeczy ważnych.

A potem wysłała nas do lekarza.
Lekarz na podstawie odczytów KTG stwierdził, że wszystko jest OK i kazał wracać do domu. Jeżeli poród się wcześniej nie zacznie, to do szpitala mamy wrócić za trzy dni.

To będą długie trzy dni.

Aby je trochę urozmaicić regularnie wychodzę na treningi.
W ruchu czas trochę szybciej biegnie niż w bezczynności. Emocje znajdują ujście, organizm lepiej znosi napięcie.

Szykuję się jakbym to ja miał rodzić... :)

W soboty biegam interwały. Oznacza to, że na przemian mam biegać szybkie i wolniejsze odcinki. Ważne jest nie tyle tempo, ile tętno pracy serca. Na przemian wysokie i spokojne. Czasem trudno uwierzyć jak czule reaguje serce (w końcu nasza pompa) na poziom wysiłku, a co za tym idzie na szybkość biegu.

Do mierzenia tętna biegaczom służą pulsometry. Nie są one wcale niedzowne (spore grono uważa je za zupełnie zbędne), ale pozwalają wsłuchać się w pracę organizmu. Dla takiego amatora jak ja, to fascynująca możliwość. A poza tym mają jedną, niezwykle ważną cechę - doskonale motywują do biegania. Dają możliwość mierzenia, analizowania, śledzenia swoich postępów - tempa, odległości, spalonych kalorii, tętna etc. etc.

Któżby się powstzymał przed gromadzeniem materiału do tak wspaniałych analiz?

Więcej o pulsometrach (w tym o miCoachu, z któego sam korzystam) napiszę przy okazji następnego wpisu.

No, chyba że moja córcia zdecyduje inaczej. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz