wtorek, 29 kwietnia 2014

BIEGACZE KONTRA RESZTA ŚWIATA

Popularność maratonów rośnie z astronomiczną prędkością. Nie pamiętam, by na ulicach dużych miast i miasteczek kiedykolwiek mijało się tylu biegaczy co obecnie. Każdej wiosny i jesieni pojawiają się nowe biegi uliczne. Ale wraz z tym boomem coraz częściej pojawiają się mniej lub bardziej rozsądne głosy sprzeciwu - głównie przeciw korkom, zamykaniu ulic etc. Czy to kolejna odsłona wojny polsko-polskiej? Kierowcy kontra rowerzyści, rowerzyści kontra piesi, kierowcy kontra biegacze? Nie dajmy się podpuścić.

Kiedy debiutowałem w 2008 roku w Łodzi podczas V mBank Łódź Maratonu bieg ukończyło 436 osób. Pół roku później na mecie Maratonu Warszawskiego zameldowało się 2640 biegaczy. W bieżącym 2014 roku JEDNEGO DNIA podczas dwóch maratonów - w Warszawie (Orlen Marathon) i Łodzi (Dbam o Zdrowie Łódź Maraton) pełen dystans zaliczyło 7454 osób! A nie zapominajmy, że ostatnia edycja Maratonu Warszawskiego była jeszcze liczniejsza - na mecie zameldowało się 8506 maratończyków.

Taka eksplozja może tylko cieszyć, choć czasem trudno przyzwyczaić się do tego, że sport jeszcze nie tak dawno niszowy, staje się obecnie obiektem niezliczonych blogów (takich jak niniejszy), wspomnień celebrytów (patrz ostatnia książka Beaty Sadowskiej), tysięcy wpisów na fejsie, miliardów kilometrów skrzętnie odnotowywanych w biegowych serwisach. Coraz częściej motywy biegowe pojawiają się w reklamach i telewizji (relacje live z biegów). Nic dziwnego, że bieganie wywołuje coraz więcej emocji wśród osób nie mających z nim nic wspólnego.

Jedna z bardziej kuriozalnych odbiła się niedawno szerokim echem w internecie (http://www.rp.pl/artykul/1099644.html). Swoją drogą ciekawe, że autor utyskujący na to, że biegacze mają czas na maratony a nie mają czasu pójść do kościoła (sic!), sam nie ma większych obiekcji by przyznać, że w jechał do pracy. W niedzielę do pracy? - bój się Boga panie Zdort!

Czasem męczące staje się słuchanie głupot i mitów jakimi na fali popularności obrastają biegi uliczne - z drugiej jednak strony dzięki tej samej popularności do gry wchodzą mocni sponsorzy, gotowi na duże wydatki, a poziom organizacji, frekwencja i świadomość mieszkańców nieustannie wzrasta.

Czekam jeszcze tylko na moment, w którym Maraton Warszawski mocniej zainwestuje w zagraniczną promocję i stanie się tak świetnie zorganizowaną imprezą, że zacznie ściągać dużą ilość biegaczy z Europy, że wyrobi sobie markę na tyle rozpoznawalną, żeby stać się atrakcyjną alternatywą dla biegów rozgrywanych w innych europejskich stolicach. I jeżeli ktoś nie dostanie się na Berlin, to będzie rozważał start w polskiej stolicy.


Może wówczas ucichną głosy nieustannie narzekających na korki kierowców. Nie chcę bagatelizować ich problemu, współczuję ludziom uwięzionym w swoim aucie - tracą swój wolny czas, który na pewno woleliby spędzić w inny sposób. Po prostu nie zdali sobie sprawy z tego, że w ich mieście akurat organizowany jest maraton. I nie jest tu żadnym argumentem fakt, że w niedzielne poranki większość ludzi nie pracuje, a wzmożony ruch samochodowy odnotowuje się jedynie wokół centrów handlowych. Jednak wysłuchiwanie przy okazji biegu niekończących się litanii narzekaczy, staje się już irytujące.

Z jednej strony kierowcy muszą sobie zdać sprawę z tego, że ich postulaty o przeniesienie tras maratonów na obrzeża miast są skazana na porażkę. Miasta chcą sie promować za pomocą biegów ulicznych, pozytywny przekaz tych imprez jest nie do przebicia, duże firmy traktują biegaczy jako doskonały target, a samo bieganie jako zjawisko megapozytywne, z którym dobrze się identyfikować. Można więc albo zaprzyjaźnić się z biegami ulicznymi (pokibicować, zabrać dzieci, ułożyć sobie plany ze świadomością maratonu) albo okopywać się na przegranej pozycji ze swoimi roszczeniami i nieutulonym poczuciem żalu do świata (co zresztą pewna grupa ludzi uwielbia wręcz robić).

Jednak także my biegacze też nie powinniśmy wdawać się w bezsensowne dyskusje. Polskie miasta są generalnie źle skomunikowane (a Warszawa, jak przystało na stolicę bije pod tym względem wszelkie rekordy) i zmagania maratońskie potrafią skutecznie uwięzić ludzi w domach lub najbliższych okolicach. Zamiast wymieniać się złośliwościami, powinniśmy szukać metod rozwiązania zarzewi konfliktu. Może władze stołeczne mogłyby pójść na rękę mieszkańcom i na czas maratonu zaproponować darmowe przejazdy metrem dla odciążenia ulic? Może policja powinna wyznaczyć objazdy upłynniające ruch, zamiast stawiać jedynie blokady? Może organizatorzy powinni przypilnować wyraźnego oznakowania nie tylko samej trasy, ale również pobliskich osiedli, aby pokierować zmotoryzowanych tak by nie utknęli na długi czas w jednym miejscu?

Właściwych rozwiązań trzeba bezustannie szukać, bo tylko zadowoleni mieszkańcy mogą współtworzyć wraz z biegaczami niesamowitą atmosferę miejskiego święta jakim powinien być maraton. Tylko do takiego miasta i takiej imprezy będą ciągnąć biegacze z Europy i z całego świata. Czego oczywiście Maratonowi Warszawskiemu, ale także i innym maratonom w polskich miastach szczerze życzę.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz