czwartek, 15 maja 2014

SUDECKA SETKA NADCIĄGA!

Po małym pomaratońskim roztrenowaniu przyszła pora ruszyć z przygotowaniami do największego wyzwania tego roku - Sudeckiej Setki. Zimę przepracowałem bardzo solidnie i pomimo potknięcia podczas łódzkiego maratonu, trzeba dokończyć dzieła i mocno sprężyć się z robotą przed najdłuższym w mojej biegowej historii górskim biegiem ultra.

Zacznijmy od tego, że ultra dla kogoś, kto jest podwójnym ojcem, to nie jest już jakaś specjalna nowość. ;)
Przez pierwsze trzy miesiące po narodzinach dziecka, intensywnie ćwiczy się kondycję, bezsenność i mocną psychikę. Teraz trzeba jedynie przekuć doświadczenia rodzinne na kondycję sportową. :)

Będzie więc dużo treningów, dużo kilometrów tygodniowo, dużo podbiegów i siły biegowej, dużo crossów, dużo ćwiczeń stabilizacyjnych i dużo ćwiczeń ogólnorozwojowych. Spróbuję również wprowadzić fartlek (trening oparty o zmienne tempa, dowolnie dobierane przez biegacza i w zróżnicowanym terenie). To wszystko ma się złożyć na zbudowanie poczucia siły i pewności swoich możliwości, bo w biegach ultra oprócz samej kondycji o wszystkim decyduje psychika.

Tak w ogóle to chcieliśmy - wraz z Piotrem, moim współtowarzyszem wypraw biegowych - zapisać się w tym roku na "Bieg Rzeźnika" (78 km w Bieszczadach). W zeszłym roku zadebiutowaliśmy obydwaj w górskich biegach ultra podczas "Chudego Wawrzyńca" (ok 52 km w Beskidach). Wtedy wydawało się nam, że jest to dystans niewiele większy od maratonu, w którym głównym wyzwaniem będzie przede wszystkim górski, terenowy charakter. I tak w rzeczywistości było, po potężnej burzy, która nawiedziła Beskidy w noc poprzedzającą start, ciągłe grząskie podejścia i śliskie zbiegi mocno dały się nam we znaki (nasz czas na mecie: 8 godz 15 minut). Ale kto liźnie pięknego, górskiego, przełajowego biegania, temu przestają wystarczać miejskie, szosowe zmagania. Więc zaplanowaliśmy Rzeźnika - nieco dłuższy dystans (coby był progres) i inne góry.

Nasz plan spalił jednak na panewce gdy podczas elektronicznych zapisów zatkały się wszystkie serwery, a po odetkaniu okazało się, że lista chętnych wyczerpała cały limit miejsc (w niespełna 10 minut!). Jak widać biegowy boom sięgnął również elitarnych do tej pory biegów górskich. Szybko więc postanowiliśmy, że wystartujemy ponownie w "Chudym Wawrzyńcu" - w końcu impreza ta została okrzyknięta najlepszym biegiem ultra 2013 roku. I ponownie okazało się, że szczęście nam nie dopisuje. Ze względu na dużą ilość zgłoszeń organizatorzy zdecydowali się wylosować uczestników. Ja trafiłem na listę startową, ale Piotr już nie - został przydzielony do listy rezerwowej. No co za pech... Ale ponieważ bardzo nie lubimy rezygnować z planów pod wpływem niesprzyjających okoliczności, postanowiliśmy jeszcze bardziej pochylić się nad polskim kalendarzem startów ultra i znaleźć bardziej niszową imprezę.

[Poniżej krótki filmik jaki skleciliśmy z przyjaciółmi minikamerką podczas Chudego Wawrzyńca 2013]



Padło na "Sudecką Setkę" - bieg ultra o bardzo długiej jak na polskie warunki tradycji (to już będzie 26 edycja!), startujący w miejscowości Boguszów-Gorce 20 czerwca. Bieg można ukończyć na pełnym dystansie 100 km lub w wersji krótszej - po 72 km (obowiązuje też limit czasu - kto nie zamelduje się na 72 km przed upływem 14 godzin ten kończy w tym punkcie bieg). Ze względu na nikłe doświadczenie nastawiamy się głównie na 72 km, ale jeżeli zmieścimy się w limicie i będziemy w stanie powłóczyć nogami, to zaatakujemy całą setkę. Oczywiście na razie są to czcze gdybania, bo żaden z nas nigdy nie znajdował się tak daleko położonym punkcie wycieńczenia organizmu i wszystkie plany zweryfikuje trasa. Dla nas jest to krok milowy w naszej przygodzie z bieganiem, bo tym razem wyzwaniem będzie nie tylko górzysty charakter sudeckiej imprezy, nie tylko potężny dystans, ale również okoliczności - bieg startuje o godzinie 22 i pierwszą część dystansu pokonuje się w nocy. Whooa! Będzie się działo!


W przygotowaniach ma mi pomóc zaplanowany już wcześniej urlop na przełomie maja i czerwca. Trochę to ryzykowne, bo nie znając dokładnie okoliczności w jakich się będzie trenowało, można okres przygotowawczy zepsuć zamiast poprawić. Jednak szansa była wyjątkowa, bowiem zaprosił mnie do siebie mój długoletni przyjaciel Michał, z którym jeszcze w czasach studenckich podróżowałem za grosze po świecie (byliśmy rasowymi backpackersami - tani przelot, tanie noclegi, bogate przygody). Michał podłapał pracę w Hiszpanii - tak, tej samej Hiszpanii, w której nie ma pracy dla młodych (sic!) - i zaprosił mnie z rodziną do siebie w okolice Malagi. Z takich okazji nie zwykłem rezygnować, więc będzie okazja, żeby do ultra przygotowywać się w Andaluzji, gdzieś między wybrzeżem Costa del Sol, a górami Sierra Nevada! Zrujnuje to dokumentnie mój budżet, ale przecież dla takich przygód się żyje.

Cała rodzina wesoło przygotowuje się do wyjazdu, ja w pracy siedzę już jak na szpilkach, a w domu siedzę w przewodnikach, internecie i planuję ewentualne wycieczki. A przecież trzeba jeszcze tłuc kilometry - nic że ostatnio wieczory deszczowe i wietrzne, poranki zimne i mgliste - złowrogie widmo stu kilometrów nie pozwala na taryfę ulgową. W końcu lada dzień zmienię warunki atmosferyczne na lepsze i trzeba będzie jeszcze mocniej podkręcić tempo.

1 komentarz:

  1. No nieźle bracie wsiąkłeś w ultra :D Szacunek i mam nadzieję, że choć jedną imprezę w roku będziemy wspólnie celebrować. Trzymam kciuki Domino. Daj czadu :D

    OdpowiedzUsuń