sobota, 25 kwietnia 2015

PÓŁMARATOŃSKIE ZMAGANIA

Półmaraton Wiązowna 2015
Dwa biegi połmaratońskie za mną. Jakie wnioski można wyciągnąć ze startów na tym dystansie i jak zaplanować optymalne dla nich tempo? Niełatwe to pytanie.

Półmaraton w Wiązownie - naprawdę wspaniała impreza, która już tradycyjnie otwiera dla mnie sezon startowy, po ciężkich zimowych przygotowaniach. W tym roku wzięta pod opiekuńcze skrzydła nowego/starego wójta (patrz: Zima kończy się w Wiązownie), z obniżoną opłatą startową i rozgrywanymi jednocześnie Mistrzostwami Dziennikarzy w Półmaratonie.

Wyjątkowo pogoda dopisała jak nigdy - było ciepło jak na tę porę roku, a wiatr wiał w odpowiednim kierunku (czyli wiał w plecy w drugiej, powrotnej części biegu). Duża ilość biegaczy oraz pogoda przełożyły się na całkiem sporą liczbę kibiców na trasie i naprawdę można było odnieść wrażenie, że to już nie jest zwykła prowincjonalna impreza, ale spore sportowe wydarzenie.

Moja taktyka była prosta - podczas całego cyklu przygotowań traktowałem tempo 4:30 km/min jako tempo półmaratońskie i zdolność jego utrzymania przez cały dystans planowałem właśnie sprawdzić. Daje to szanse na wynik odrobinę poniżej 1 godziny i 35 minut. Moja życiówka z ubiegłorocznego Półmaratonu Warszawskiego wynosiła 1:33:48 i do tego wyniku pragnąłem się zbliżyć. Taki poziom wydolności dobrze rokowałby na dalsze przygotowania do wiosennego maratonu.

Humor i samopoczucie jeszcze dopisują
I nie ma co ukrywać - Półmaraton w Wiązownie ułożył mi się fantastycznie. Ruszyłem planowanym tempie i pomijając początkowy nieco rwany kilometr (wiadomo tłok na starcie), przez pierwszą połowę dystansu utrzymywałem je bez większych problemów. Co prawda na tym etapie wiatr wiał biegaczom nieco z ukosa i w twarz, ale radziłem z tym sobie wykorzystując utrzymującego to samo tempo towarzysza z grupy biegowej Darka, z którym wymienialiśmy się na prowadzeniu i wzajemnie pilnowaliśmy zaplanowanej prędkości.

Prawdziwa próba miała jednak dopiero nadejść po półmetku. Dopiero wtedy organizm zaczął odczuwać trudy wysokiego jak na moje standardy tempa, a nasza współpraca z Darkiem powoli, acz nieuchronnie zmieniała się w rywalizację. Po piętnastym kilometrze pożegnałem się ostatecznie z poczuciem komfortu i wkładałem coraz więcej wysiłku w kontrolowanie tempa. Koło 16-tego kilometra Darek oderwał się ode mnie i pognał do przodu. Patrzyłem z nieukrywaną zazdrością jak podkręcił tempo decydując się na atak.

Ja jednak pilnowałem równej prędkości. Już wtedy wiedziałem, że przyspieszyć będę mógł co najwyżej na ostatnim kilometrze, jeżeli w ogóle. Ale tempo utrzymywałem stabilne i powoli zacząłem mijać wyraźnie słabnących i zwalniających na ostatnim fragmencie biegaczy. I kiedy zbliżaliśmy się powoli do Wiązowny dostrzegłem też biegnącego przede mną Darka. Dzielący nas dystans powoli zaczął się zmniejszać. Uznałem, że przyszło mu zapłacić już teraz za podbijanie tempa i uczepiłem się myśli o dogonieniu go, by motywować się do dalszej walki. Moje tempo wciąż oscylowało lekko poniżej 4:30.

Mowa ciała mówi wszystko - ja z Darkiem na mecie
półmaratonu w Wiązownie
Zrównaliśmy się jakieś 800 metrów przed metą. Zaczaiłem się za nim, ale zauważył mnie. Jednak to co mnie dodawało teraz skrzydeł, jemu odebrało motywację. Ruszyłem ostatecznym sprintem do mety, mocno licząc na to, że mój przyjaciel nie wykrzesa z siebie już sił na minięcie mnie na ostatniej prostej. I udało się! Wpadłem na metę, a Darek tuż za mną. Uzyskany czas to 1:33:50, a więc tylko dwie sekundy mniej niż życiówka. Świetnie! To niemal wyrównanie rekordu.

Dziękuję mój towarzyszu trasy! Bez Ciebie i naszej rywalizacji nie miałbym takiej mocy i takiej motywacji, a ten bieg nie miałby swojej własnej historii. Jestem pewien, że planujesz już zemstę i odegrasz sie na mnie podczas Orlen Maratonu. ;)

Emilia z Mają oczywiście brylowały
na targach expo na Stadionie Narodowym
Po tym sukcesie postanowiłem pójść za ciosem i w nadchodzącym Półmaratonie Warszawskim zaatakować czas 1:30. Uznałem, że nie ma co powtarzać tego samego schematu, ale sprawdzić co się wydarzy, kiedy podniosę poprzeczkę. Tempo miało już oscylować w okolicach 4:15 min na kilometr. Wiedziałem, że do półmetka na pewno dociągnę, gdyż podobne tempo udawało mi się utrzymać w startach na 10 km, ale co się wydarzy później? Chciałem zobaczyć na jakim etapie osłabnę z sił - a może jednak dociągnę do mety? Jednym słowem, podjąłem się najbardziej zabójczej i cieszącej się najgorszą sławą taktyki -  "do półmetka na maksa, a potem się zobaczy". :)

No i zobaczyłem. Podczas pierwszej połowy Półmaratonu Warszawskiego uzyskałem swój trzeci najlepszy wynik na 10 km w historii moich startów ulicznych (42:55), jednak do tej pory po wykręceniu takiego rezultatu nie musiałem biec kolejnych 11 km. Po 12 kilometrze zaczęła się katorga. Tempo dramatycznie spadło, pacemaker na 1:30 zaczął się oddalać, a następnie niknąć na horyzoncie, a ja poczułem się jak w końcówce maratonu. Wypłukany z sił i rozbity. Ostatkiem woli starałem się nie zejść poniżej 5 min na km (czyli mojego tempa martońskiego), żeby ta próba dała mi posmak tego, co czeka mnie na maratonie.

Finisz w Półmaratonie Warszawskim
I znowu asfalt potwierdził stare prawdy biegowe - kto zacznie za szybko, w końcówce straci jeszcze więcej. Przewagę, którą zyskałem dzięki szybkiej dyszce, roztrwoniłem w drugiej części biegu. Czasu na mecie nie mogę się wstydzić - 1:34:27 wstydu nie przynosi, ale styl w jakim to osiągnąłem był porażająco zły.

Załączam poniżej porównania graficzne obydwu półmaratonów, żeby można było zobaczyć jak niewielkie były różnice czasowe na poszczególnych kilometrach, a przecież jakże kolosalną różnice wywołały w samopoczuciu. Warto zwrócić uwagę, że w obydwu przypadkach na 20 km miałem podobny czas - 1:29:10, z tym że w Wiązownie mogłem jeszcze ostro finiszować, a w Warszawie to nie było już wykonalne.




Wnioski są oczywiste - biegu długodystansowego nie można zaczynać za szybko, warto się trzymać prędkości wypracowanych podczas treningów. Problematyczne jest właśnie dokładne określenie tego tempa, gdyż jak widzimy niewielka zdawałoby się różnica 10-15 sekund na kilometr, czyni ogromną różnicę w funkcjonowaniu organizmu i jeżeli przekroczymy tę niewidzialną linię, to w końcówce wyścigu czekać nas może zawód. Planując więc czas na półmaraton zacząłbym od wyniku uzyskanego w biegu na 10 km. Półmaraton musimy zacząć w tempie o te 10-20 sekund wolniejszym na km, niż w pobiegniętej na maksa dyszce. I jeżeli w drugiej połowie biegu będziemy dobrze się czuć - wtedy możemy przyspieszyć. Próby robienia tego na odwrót przynoszą niestety opłakane rezultaty.

A jak wynik z półmaratonu przełożyć na tempo w maratonie? Dziś nie będę wróżył z fusów. Już jutro biegnę w Orlen Maratonie i z pewnością po jego ukończeniu będę w tej kwestii dużo mądrzejszy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz