![]() |
Matthew McConaughey |
Czy nam się to podoba czy nie, "Urodzeni biegacze" Christophera McDougalla to biblia ultramaratończyków.
Mimo wielu oczywistych wad, mimo wielu narzekań na styl, patos i egzaltację - ze świecą szukać biegacza, który jej nie czytał. No, chyba że taki który z zasady książek w ogóle nie tyka. I tym właśnie biegaczom zapragnęło pomóc Hollywood.
McDougall rozpalił wyobraźnię tysięcy czytelników, rozpropagował bieganie ultramaratonów i wytworzył wokół nich magnetyzującą legendę. Napisał o bieganiu jako pierwotnej czynności, do której w sposób naturalny został dostosowany w toku ewolucji człowiek.
Autor umiejętnie (choć raczej nie z premedytacją) wykorzystał stary europejski mit o szlachetnym dzikusie i w romantycznej konwencji przedstawił meksykańskich indian Tarahumara, którzy do dziś pokonują biegiem wielkie odległości w prowizorycznych sandałach. Z tego mitu wywiódł koncepcję biegania naturalnego - na boso lub w minimalistycznym obuwiu i oskarżył wielkie koncerny sportowe o rujnowanie zdrowia biegaczy zbyt dużą ilością amortyzacji, ulepszeń i systemów w butach do biegania.
![]() |
Scott Jurek z Arnulfo - Indianinem Tarahumara |
Z drugiej strony McDougall epatuje przesadą, jego pompatyczny styl sięga czasem groteski. Podobno śp. Micah True, książkowy "Caballo Blanco" nie mógł uwierzyć czytając maszynopis, że to on jest obiektem pełnych trudów poszukiwań jakie opisuje narrator w pierwszej części książki. Również Scott Jurek wypowiadał się ostrożnie o wydarzeniach zawartych w książce, widząc zapewne pełną gamę przerysowań popełnionych przez autora. Jednak również dzięki tym zabiegom "Urodzonych biegaczy" czyta się wyśmienicie, a ich popularność wykroczyła daleko poza środowisko truchtaczy wszelkiej maści.
Dzisiaj wielu początkujących biegaczy wskazuje na tę książkę jako źródło inspiracji i trudno im się dziwić. Cały rynek produktów biegowych zmienił się i dostosował do nowego trendu, jakiemu impuls dali "Urodzeni biegacze". Okazało się, że kasę można robić także na teoretycznie bezpłatnym bieganiu na bosaka - oferując obuwie minimalistyczne. I chociaż wielu biegaczy (zwłaszcza tych o dużej masie ciała) boleśnie przekonało się, że jednak nie jest ono żadnym panaceum na kontuzje, to jednak podziałało stymulująco na producentów i zawojowało półki sklepowe. Minimalizm - ładnie opakowany i skojarzony z takimi pojęciami jak ekologia, natura, weganizm - świetnie się sprzedaje. Sam zresztą chętnie korzystam i sobie chwalę (choć nie bezkrytycznie).
![]() |
McConaughey na trasie Nautica Malibu Triathlon w 2008 r. |
Tak czy owak szykuje się kolejny komercyjny atak na minimalizm w bieganiu i kolejna dawka propagandy naturalnego biegania. Już widzę te masy próbujące biegać boso i masowo zapychające kolejki do ortopedów. Oprócz lekarzy, ręce powinni zacierać również producenci obuwia sportowego z hołubionym przez McDougalla Nike na czele.
Ile w tym całym komermcyjnym sosie ocaleje z autentycznych idei Tarahumara - o bieganiu bez zobowiązań, dla czystej radości i poczucia wolności? Poczekamy i - o ile twórcy nie dadzą ciała - przekonamy się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz