Od początku grudnia 1133 dwuosobowe drużyny zapisały się do startu w dwunastej edycji kultowego już Biegu Rzeźnika. I tylko 406 z nich, czyli jakieś 35% miało ostatecznie wejść na listę startową. 2266 osób pełnych nadziei na udział w bieszczadzkim ultramaratonie. A pośród nich ja i mój kompan z drużyny. Trudno było sobie robić wielkie nadzieje.
78 km w wymagającym górskim terenie, na bieszczadzkim końcu Polski, a loteria niczym na największych i najpopularniejszych maratonach na świecie. Przecież mowa nie o Nowym Jorku, Londynie czy Berlinie, ale o trasie z Komańczy do Ustrzyk Górnych!
Piotr i ja na starcie Chudego Wawrzyńca w 2013 r. |
Jeszcze do niedawna biegi ultra - czyli wszystkie rozciągnięte na dystansie dłuższym niż maraton - były niszową zabawą niewielkiej grupy zapaleńców. Pamiętam, że kiedy w 2008 roku po raz pierwszy czytałem artykuł o biegach na ekstremalnych dystansach, a dotyczył on dwóch imprez - Rajdu na orientację Harpagan i Biegu Rzeźnika właśnie, to byłem pełen niedowierzania. 100 km biegu na orientację? 80 km w Bieszczadach? Opcja "hard core"??? Może to dobre dla rodowitych górali albo kompletnych świrów. Bieg dłuższy niż maraton nie mieścił mi się w głowie. Większość
Polaków podzielała moje zdanie lub nie miała o takich konkurencjach najbledszego pojęcia.
Wszystko zmieniła książka "Urodzeni Biegacze" wydana w Polsce w 2010 roku. Christopher McDougall brawurowo opisał (i podkolorował) w niej świat amerykańskich ultramaratonów. Na początku dekady czytała ją cała polska biegowa społeczność. Idea biegów ultra trafiła pod strzechy, a każdy biegacz zapragnął być jak Scott Jurek. Nie wyłączając mnie.
Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Wokół krajowych ultramaratonów zaczęła tworzyć się legenda, zwłaszcza wokół tego bieszczadzkiego, któremu dodatkowego, partnerskiego wymiaru dodaje obowiązek startowania w dwuosobowym, współpracującym zespole. Jak pączki na wiosnę wykwitły kolejne świetnie przygotowane imprezy - od Chudego Wawrzyńca, przez Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich, po Bieg Granią Tatr.
Poranna mgła na zboczach Beskidu Żywieckiego. |
90-ty kilometr Sudeckiej Setki. |
Teraz trzeba będzie zapoznać się z trasą, zastanowić nad uzupełnieniem wyposażenia i logistyką wyścigu. Znaleźć noclegi, omówić kwestię przejazdu i załatwić wolne w pracy. A przede wszystkim biegać i jeszcze raz biegać.
W treningowych przygotowaniach do ultramaratonu najważniejsze wydają mi się dwie rzeczy - objętość (musi powoli rosnąć w wymiarze tygodniowym) oraz siła biegowa wypracowana na podbiegach i zbiegach. I tu sie objawia największa bolączka biegacza - amatora, mieszkańca miasta w centralnej lub północnej Polsce: do biegów górskich nie da się przygotować biegając tylko po płaskim terenie (eureka, hehe). Nie ma innej opcji - trzeba znaleźć w okolicy wzniesienie, pagórek, hałdę, nasyp, wiadukt albo most – cokolwiek co będzie miało chociażby kilkuprocentowe nachylenie i konsekwentnie zasuwać w tę i z powrotem. Innego wyjścia po prostu nie ma.
Ze Scottem na nadwiślańskiej trasie biegowej. |
"Na zbiegi" odpowiedział siedmiokrotny zwycięzca Western States Endurance Run. "Człowieku, kiedy tylko możesz trenuj zbieganie. Nic tak nie daje w kość, jak długie odcinki trasy, na których zbiegasz z góry. Tam liczy się technika i szybkość. Na podejściu nie zyskasz tyle, ile możesz stracić zbyt wolno zbiegając".
Gratuluję i życzę powodzenia wszystkim szczęściarzom wylosowanym we wczorajszej loterii. Widzimy się na trasie, więc bierzcie się do roboty! Kości zostały rzucone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz