poniedziałek, 9 czerwca 2014

HISZPAŃSKIE TRASY

Wakacje, wakacje i po wakacjach. Trzy tygodnie w Hiszpanii zleciały jak mgnienie oka, a to oznacza jedno - było przyjemnie, aktywnie i fascynująco (bo tak spędzany czas mija najszybciej). W takich okolicznościach siedzenie przy komputerze wydało mi się sporym nietaktem, więc na blogu wiało nudą, a moja aktywność sieciowa ograniczyła się do Instagramu oraz kolejnych uploadów treningów biegowych na Stravę i Garmina.
Czas odwrócić tendencję.

A działo się sporo. Stacjonowałem z rodziną w Benalmadenie, na południe od Malagi, której główny urok polega na tym, że od południa otacza ją bezkres morza, a od północy piękne wzniesienia Sierra de Mijas. Było więc dużo wędrówek, zwiedzania, biegania, noszenia dzieci i pchania wózka. Wszystko w terenie górzystym, bo na Costa del Sol zbocza górskie schodzą wprost do morza. Jeżeli więc nie idzie się wzdłuż wybrzeża, to idzie się w górę albo w dół. Wymarzone miejsce do treningu siły biegowej.

Zacząłem wprawdzie od biegu wzdłuż wybrzeża, gdyż jako rasowy mieszczuch z centralnej Polski, zawsze tęsknię za widokiem otwartego morza. Zresztą właśnie podczas tego pierwszego treningu, potężnie zlała mnie poranna nadmorska ulewa i wysmagał wiatr znad morza, co spowodowało, że zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem nie pojawiłem się w Hiszpanii nieco za wcześnie. Na szczęście było to pierwszy i ostatni raz, a pogoda z dnia na dzień stawała się coraz gorętsza.

Potem coraz śmielej zacząłem atakować tereny górzyste, by w końcówce dwukrotnie wbiec na najwyższą pobliską górę (El Calamorro 771 m.npm), na którą zresztą większość turystów wjeżdża sobie kolejką linową. Duma i satysfakcja z wbiegnięcia na szczyt były równie wspaniałe jak roztaczające się wokół widoki i malownicze górskie ścieżki prowadzące w nieznane.

Gdzieś pomiędzy wplotłem specjalistyczne treningi rozpisane przez trenera z grupy treningowej Polsat Biega (pozdrowienia Maćku!) a składające się głównie z jakiś dziwnych wieloskoków, skipów A i C, sprintów, marszów wykrocznych itp. Musiały one przysporzyć sporo ubawu spacerowiczom wzdłuż nadmorskiego bulwaru, widzącym podskakującego sobie w tę i z powrotem gościa w obcisłym trykocie. Skoro jednak miał to być ważny element przygotowań do Sudeckiej Setki to nie chciałem go zaniechać.

W sumie jestem zadowolony z tych wakacyjnych przygotowań, bo udało się wzbić organizm na dużo wyższy poziom aktywności niż średnia warszawska. Co więcej była to aktywność zróżnicowana obejmująca nie tylko bieganie, ale również pływanie, wspomniane już wcześniej wpychanie pod górę wózka (obciążonego jednym z dzieciorów), noszenie córeczki na rękach lub na barana (drugi z dzieciorów) i niekończące się spacery.

Teraz - na dwa tygodnie przed pierwszym w życiu startem w biegu na 100 km - została już tylko praca nad utrzymaniem formy (i wagi), ćwiczenia stabilizujące i rozciągające oraz stopniowo zmniejszające się wybiegania. Reszta siedzi w głowie. Nie ma się co łudzić, ten dystans jest nieludzki i żeby go ukończyć trzeba pracować nie tylko nad ciałem ale i nad psychiką. Fizycznie trzeba zrobić ile się da, resztę musi pociągnąć siła woli i charakter.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz