piątek, 10 września 2010

ŁADOWANIE AKUMULATORÓW

2 dni do maratonu.
Jesteśmy już we Wrocławiu.

Podróż z Warszawy na szczęście przebiegła zgodnie z planem - maluch przespał większość drogi w foteliku i zatrzymywaliśmy się jedynie dwa razy na solidne karmienia. Maja rozpłakała się dopiero w samym Wrocławiu, kiedy utknęliśmy w korku. Zresztą wcale jej się nie dziwię, też mnie wkurzył ten postój na samym końcu długiej trasy. No, ale jakoś się doturlaliśmy i wszyscy głęboko odetchnęli. Pierwsza wyprawa Mai za nami!

Dobrze, że udało nam się przejechać tę trasę w środę, bo już czwartek okazał się dość ponury i deszczowy. Przynajmniej tu, we Wrocławiu lało od rana. Co oczywiście nie mogło zmienić mojego zamiaru zrobienia solidnej przebieżki. Nie za szybkiej, nie za gwałtownej, żeby nie spalić zbyt dużej ilości węglowodanów, których magazynowanie w organizmie jest w tym tygodniu bardzo istotne. Powinienem ich mieć jak najwięcej, gdyż podczas maratonu pozbędę się najpewniej całego zapasu.

Dzięki bieganiu i przygotowaniom do maratonu dowiedziałem się co nieco o funkcjonowaniu ludzkiego ciała, zwłaszcza o gospodarowaniu energią. Po raz kolejny okazuje się, że człowiek to fascynująca maszyneria.

Otóż organizm czerpie energię z dwóch źródeł - z węglowodanów i z tłuszczów. Aby zrozumieć ich rolę przydatna jest analogia do benzyny i drewna.

Węglowodany są jak benzyna - rozpalają się łatwo, płoną szybko i gwałtownie, wyzwalają w krótkim czasie dużą ilość ognia, ale mają jedną wadę - nasz organizm nie potrafi ich długo przechowywać. Jeżeli nie może ich zużyć, przetwarza je w tłuszcze.
Tłuszcze są jak drewno - dłużej i trudniej się rozpalają, łatwo gasną, ale za to płoną długo i spokojnie, dostarczając cały czas energii. I co nie mniej ważne - organizm ludzki potrafi je magazynować i przechowywać (o zgrozo!) latami.

Kiedy Usain Bolt biegnie na setkę, to spala głównie węglowodany, podobnie jak pieszy, który nagle wystartuje do nadjeżdżającego autobusu.
Energia jest wtedy potrzebna natychmiast i w jak największej ilości, więc ciało używa swojej benzyny i natychmiast ją spala. Dlatego tak szybki bieg nie trwa długo.

Natomiast maratończyk musi oszczędniej gospodarować energią - biegnie wolniej, ale za to o wiele dłużej. Potrzebuje węglowodanów głównie po to, by przerzucić się na energię z tłuszczów. Rozpala benzynę tylko po to, by zajęło się od niej drewno. Wtedy niewielka ilość węglowodanów jest w stanie podtrzymywać długie spalanie tłuszczów. Dzięki temu maratończyk może biec kilka godzin.

Jest w tym jakaś zabójcza precyzja naszego ciała - doskonalona przez miliony lat ekonomia, która nie pozwala na marnotrawienie energii. Jest ona zużywana od razu, albo - kiedy nie jest to potrzebne - odkładana na czarną godzinę (wtedy służy również jako warstwa ocieplająca).

Jednak tłuszcz nie potrafi się spalać sam w sobie - kiedy w organizmie skończą się węglowodany ogień wygasa. Ciało nie potrafi już dłużej dostarczać energii. Zaczyna rozpaczliwie wołać o zaprzestanie wysiłku, a samo sięga do najgłębszych rezerw (często spalając mięśnie).

I wtedy następuje tak zwana "ściana" - horror każdego maratończyka. Nogi przestają biec, zaczynają się wlec, oddech przestaje być miarowy, mięśnie odmawiają współpracy, zaczynają się skurcze. Utrzymanie tempa, ba - w ogóle kontynuowanie biegu wydaje się być niemożliwe. Tylko siła woli decyduje o dalszym ruchu.

Najczęściej następuje to w okolicach 30 km, albo 3 godziny biegu. Mniej więcej na tyle starcza zwykłemu człowiekowi rezerw węglowodanowych. A ten cholerny maraton ma tych kilometrów 42. Dlatego długodystansowcy mawiają, że prawdziwy maraton zaczyna się od 30-tego kilometra.

Są różne metody na uniknięcie ściany. Oczywiście odpowiedni trening i przyzwyczajanie organizmu do oszczędnego zużywania węglowodanów. Wolne rozpoczynanie maratonu i utrzymywanie jednostajnego tempa - także przyczyniają się do odsunięcia jej widma. Warto też przed maratonem zwiększyć spożycie wysokokalorycznych produktów. Także podczas biegu, gdzieś w połowie trasy dobrze jest zjeść coś wysokokalorycznego, żeby przyjąć świeżą dawkę energii - dlatego oprócz napojów organizatorzy często ustawiają na trasie stoliki z kawałkami bananów lub czekolady. Można też zabarać ze sobą specjalny żel energetyczny, który łatwo i szybko się spożywa.

Pamiętam jak przed swoim pierwszym maratonem - tuż przed startem, spróbowałem jak smakuje taki żel. Był paskudny - kleił się jak słodka galareta. Kiedy ten sam żel wyciągnąłem na dwudziestym piątym kilometrze - oniemiałem. Smakował jak najpyszniejsza ambrozja, jak życiodajny miód! Niezapomniane wrażenie. Ściana odsunęła się, odczekała swoje, a następnie i tak mnie dopadła.

Jak będzie tym razem - zobaczymy.

Na wszelki wypadek uzgodniłem z małżonką jadłospis na ostatnie trzy kluczowe dni. Obfituje w ziemniaki, makarony i białe pieczywo. Jej też się przyda - w końcu karmi Majkę własną piersią.

Pogoda na niedzielę zapowiada się świetna. Nie będzie za gorąco, a jednocześnie nie powinno padać. Pogoda w sam raz na pierwsze imieniny Mai. Na bicie rekordów. I na ucieczkę przed ścianą.

PS. Wrocław w pigułce:


Wroclaw from VELOUR on Vimeo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz